Rozejrzałam się. Wszystko zamarło. Loca i Demon nie poruszali się. Drzewa zamarły w pół kiwnięcia, źdźbła trawy leżały, pochylone przez wiatr. Od strony lasu, zbliżał się do mnie jakiś koń. Emanowała z niego jakaś tajemnicza, mroczna, zniewalająca energia.
Spięłam mięśnie. Gdy był już blisko, skoczyłam na niego. Przeturlaliśmy się kilka razy, szybko zerwaliśmy się z ziemi. Stanęliśmy naprzeciw siebie, patrząc sobie oczy.
W powietrzu dało się wyczuć napięcie.
Pierwsza się złamałam. Parsknęłam śmiechem, a obcy mi zawtórował.
- Set! - zakrzyknęłam uradowana - co ty tu robisz? i jak zrobiłeś to? - zatoczyłam łuk kopytem.
- Ja? Przyszedłem bo martwiłem się o moją małą siostrzyczkę! Dlaczego cię nie było w ostatnią pełnię - a to... cóż jestem bogiem mogę wszystko.
Bo wiecie, Set to bóg śmierci. I też mój brat. Wiem to trochę skomplikowane. Może zacznę od początku. Dawno, dawno temu (serio, dawno, dawno temu?) bóg śmierci stworzył sobie sługę. Czyli mnie. Na początku, miałam tylko mu służyć. Bla, bla, bla. Ale po jakimś czasie, Set (znaczy się bóg śmierci) pokochał mnie jak siostrę (no ta bo przecież kochanie mnie jest takie banalne prawda?). Zostaliśmy (trochę kulawą, ale jednak) rodziną.
Dałam mu kuksańca.
- No tak, czasami o tym zapominam - powiedziałam radośnie.
To że był bogiem śmierci, nie oznacza że jest jakimś zapyziałym, ponurym starcem który siedzi sztywno na swym tronie z kości. Nie, Set, był wyjątkowo przystojnym koniem. To chyba zrozumiałe że jeśli ma moc zatrzymywania czasu (!) to raczej wybierze jakieś młode, sprawne i przystojne (ach, ci faceci) ciało.
Patrzył na mnie wyczekująco:
- No? dlaczego cię nie było? Wiesz w domu była niezła balanga - dorzucił po chwili.
Parsknęłam śmiechem. W podziemiu mianem niezła balanga, określa się ponure zgromadzenie loży starszych duchów (takich bardziej doświadczonych, duchów, których w trudnych momentach radzi się Set) w miłej atmosferze, pogrzebu.
- Wiesz w takim wypadku, cieszę się że mnie tam nie było - odpowiedziałam złośliwie.
Set się obruszył - no wiesz co? Było naprawdę fajnie.
- Hej, a nie chcesz wiedzieć co ja porabiałam?
Widocznie się ożywił - Ależ oczywiście, opowiadaj!
- No więc... dołączyłam do stada! - wykrzyknęłam.
Fantastycznie! - wyglądał na mile zaskoczonego - Wreszcie poznasz nowe konie, zaaklimatyzujesz się, nauczysz życia wśród, żywych (!), koni.
Dopiero teraz zauważył moich towarzyszy. A raczej, Locę.
- Ach, powiedz mi cóż to za młoda dama? - acha, włączył mu się tryb romantycznego Amanta (ach, ci faceci po raz drugi).
Parsknęłam zirytowana.
- Wiesz mógłbyś z nią porozmawiać, gdybyś no nie wiem... może włączył czas - powiedziałam z przekąsem.
- Och, racja! - stuknął kopytem i wszystko wróciło do normy (oczywiście nie licząc tego że bóg śmierci stoi na polance, jakby nigdy nic).
- Czarna Wdowa oczywiście... czekaj co tu się dzieje?! - wykrzyknęła, gdy zobaczyła u mego boku Seta.
- Mieliśmy tu taką małą... przerwę - zachichotałam - Demon, Loca to jest mój brat, Set.
Set, ukłonił się Loce, całkowicie ignorując Demona.
- Witaj, piękna pani, to prawdziwy zaszczyt cię poznać - powiedział swoim najbardziej uwodzicielski głosem.
Loca spłonęła rumieńcem - och... a tak... znaczy się... mi też... - plątały jej się słowa.
- Czy byłabyś tak miła i oprowadziła mnie po terenach tego zacnego stada, ma miła - acha, zaczął do nie mówić ma miła, niedobrze.
Loca zamrugała, jakby nie mogła uwierzyć że tak przystojny ogier z nią rozmawia:
- Ależ oczywiście Secie, z wielką przyjemnością.
Set odwrócił się do mnie i mrugnął, po czym ruszyli zwiedzać.Demon odwrócił się do mnie i zapytał, lekko zszokowany:
(Demon?)
P.s. postanowiłam sama dokończyć bo na was nie ma co liczyć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz